ARCHIWUM   POLSKICH  GROBÓW  WOJENNYCH  W NIEMCZECH - BADENIA  I  WIRTEMBERGIA

Ostoja Pamięci,  platforma poświęcona badaniom i upamiętnieniu polskich grobów w Niemczech, symbol pamięci i dziedzictwa historycznego.

OSTOJA PAMIĘCI

04 sierpnia 2025

"Gdy historię ofiar piszą ich dawni oprawcy"

Czyli jak prawo niemieckie i polityka historyczna definiują pamięć o polskich ofiarach

 

 

W niemieckiej narracji o II wojnie światowej i nazizmie dominuje przekonanie o głębokim poczuciu odpowiedzialności historycznej. Niemcy wielokrotnie deklarowały, że pamiętają o ofiarach, uczą się na błędach przeszłości i nie uchylają się od moralnego rachunku. W teorii – brzmi to jak fundament nowoczesnego, demokratycznego państwa. W praktyce jednak to właśnie Niemcy, poprzez swoje prawo i decyzje administracyjne, rostrzygają dziś, kto zasługuje na miano ofiary, a kto – mimo cierpienia, pracy przymusowej, głodu czy śmierci – nie zostaje nawet uznany za godnego pamięci.

 

Kluczową rolę odgrywa tu niemiecka ustawa o grobach wojennych i ofiarach przemocy (Gräbergesetz), która określa, jakie groby mają status „grobu wojennego” i podlegają trwałej ochronie. To właśnie w tej ustawie – przyjętej już w 1952 roku, a obowiązującej do dziś – zapisano mechanizmy, które pozwalają administracji wąsko interpretować, kto był ofiarą przemocy, a kto „zmarł z przyczyn naturalnych” – choćby było to wynikiem systemowej niewoli.

 

Przyczyną wielu kontrowersji nie są chyba złe intencje niemieckich urzędników, lecz ograniczenia prawne i biurokratyczna logika, która – choć działa zgodnie z przepisami – nie oddaje pełni cierpienia tysięcy Polaków zmuszanych do pracy, pozbawionych opieki i umierających daleko od domu. W ten sposób dochodzi do dramatycznych sytuacji, w których groby polskich robotników przymusowych – w tym dzieci – są usuwane, bo nie spełniają „kryteriów wojennych”.

 

Dodatkowo, symboliczny wydźwięk mają nawet inskrypcje na niemieckich pomnikach. Na przykład kamień pamięci polskich ofiar II wojny światowej w Berlinie, odsłonięty w 2025 roku, głosi:

 

„Polskim ofiarom nazizmu, ofiarom niemieckiej okupacji i terroru w Polsce 1939–1945.”

 

Choć z pozoru neutralny, ten zapis oddziela „nazizm” od „Niemiec” – jakby niemiecka odpowiedzialność ograniczała się jedynie do „okupacji i terroru”, a zbrodniczy system nie miał już bezpośrednich sprawców. To język ostrożny – zbyt ostrożny, jak na tragedię milionów Polaków.

 

W artykule pokazuję, jak poprzez prawo, praktykę administracyjną i język upamiętnienia, Niemcy realnie kształtują historię pamięci, decydując – często jednostronnie – które ofiary mają prawo do trwałego istnienia w przestrzeni publicznej, a które zostaną ostatecznie zapomniane.

 

 

1. Gräbergesetz – czyli niemieckie sito pamięci

 

Podstawowym aktem prawnym regulującym kwestię grobów wojennych i ofiar przemocy na terytorium Niemiec jest nadal obowiązująca ustawa z dnia 1 lipca 1965 roku –„Gesetz über die Erhaltung der Gräber der Opfer von Krieg und Gewaltherrschaft” 

 

Jednak rzeczywiste znaczenie tego zapisu zależy od kryteriów zawartych w dalszych punktach ustawy, które – choć pozornie szerokie – są w praktyce stosowane bardzo wybiórczo i zawężająco, szczególnie w odniesieniu do cudzoziemców.

 

Kto jest ofiarą wojny według Gräbergesetz?

 

Zgodnie z §1 ust. 2 Gräbergesetz, do kategorii „ofiar wojny i tyranii” należą m.in.:

 

  • §1 pkt 3:

    „Gräber von Zivilpersonen, die in der Zeit vom 1. September 1939 bis 31. März 1952 durch unmittelbare Kriegseinwirkung zu Tode gekommen oder an den Folgen der durch unmittelbare Kriegseinwirkungen erlittenen Gesundheitsschädigungen gestorben sind.”– czyli groby osób cywilnych, które zmarły wskutek bezpośrednich działań wojennych lub ich skutków zdrowotnych.

  • §1 pkt 9:

    „Gräber von Personen, die in der Zeit vom 1. September 1939 bis 8. Mai 1945 zur Leistung von Arbeiten in das Gebiet des Deutschen Reichs verschleppt oder in diesem Gebiet gegen ihren Willen festgehalten worden waren und während dieser Zeit gestorben sind.”– czyli groby osób, które w okresie wojny zostały deportowane na teren III Rzeszy do pracy lub były tam przetrzymywane wbrew swojej woli i w tym czasie zmarły.

 

Ten drugi punkt – §1 pkt 9 – teoretycznie obejmuje ogromną grupę polskich robotników przymusowych, w tym również kobiety, dzieci i osoby cywilne, które trafiły do Niemiec na mocy rozkazów, łapanek, przymusowych transportów. W praktyce jednak wiele  urzędów interpretuje ten zapis w sposób zawężający, często wymagając trudnych do uzyskania dowodów przymusu lub statusu niewolniczej pracy.

 

Zdarza się, że lokalne urzędy w Niemczech twierdzą, iż osoby zmarłe podczas wojny „przebywały na terenie Rzeszy dobrowolnie” – mimo że dokumenty archiwalne, karty meldunkowe, wpisy w aktach zgonu oraz sama historia systemu pracy przymusowej jednoznacznie świadczą o przymusie i braku wolnej woli tych ludzi.

 

Warto w tym kontekście przypomnieć o dekrecie Rządu Rzeszy z dnia 8 marca 1940 roku, tzw. „Polen-Erlass” (Dekret Polski), który wprost nakazywał, aby przymusowi robotnicy z Polski – nawet pod groźbą kary – oświadczali, że przyjechali do Niemiec dobrowolnie. Był to akt systemowego zakłamywania rzeczywistości, mający na celu legitymizację niewolniczej pracy w oczach opinii publicznej i zagranicy. Dziś – po ponad 80 latach – niektóre urzędy nadal, często nieświadomie, powielają tę propagandową narrację.

Szerzej opisałem ten temat w artykule:👉 https://ostojapamieci.pl/dekret-polski

 

Brak jednolitej wykładni = dowolność urzędnicza

 

Choć przepisy Gräbergesetz zawierają punkty, które umożliwiają ochronę grobów polskich robotników przymusowych, to brak precyzyjnej definicji, brak centralnej kontroli i różnice w interpretacji powodują, że w wielu przypadkach jeden urząd uzna grób za wojenny, a inny – nawet przy podobnym stanie faktycznym – odmówi wpisu do rejestru grobów chronionych.

 

Powstaje systemowa nierówność, w której los ofiary zależy nie od prawdy historycznej, lecz od uznaniowości lokalnych interpretatorów ustawy.

 

 

2. Polska umowa z Niemcami z 2003 roku – pozorna symetria

 

W 2003 r. Polska i Niemcy podpisały w Warszawie umowę „o wzajemnej ochronie grobów wojennych i miejsc pamięci”. Brzmi to dumnie i partnersko, ale diabeł tkwi w szczegółach. Artykuł 1 tej umowy stwierdza:

 

„Strony zapewnią godne utrzymanie, opiekę i ochronę miejsc pochówku i miejsc pamięci ofiar wojen i przemocy obu narodów.”

 

Jednak w praktyce to niemieckie definicje i interpretacje ustawy Gräbergesetz decydują o tym, czy dany grób zostanie uznany za grób wojenny, a tym samym objęty ochroną.

 

Na przykład: jeśli polskie dziecko, którego rodzice byli robotnikami przymusowymi, zmarło w 1944 roku w niemieckim gospodarstwie z niedożywienia, choroby lub braku opieki  – to lokalny urząd dość często nie uzna go za ofiarę wojny. Taki przypadek miał miejsce m.in. w Jagstzell (Badenia-Wirtembergia), gdzie groby polskich dzieci Iwana Schalowskiego i Josefa Puchały zostały zlikwidowane i nie są dziś objęte żadną formą upamiętnienia.

https://ostojapamieci.pl/utracone-slady-polskie-groby-w-jagstzell

 

 

3. Problem: likwidacja grobów „nieuznanych”

 

W Niemczech obowiązuje zasada, że groby nieobjęte ochroną jako groby ofiar wojny i przemocy (tzw. „Kriegsgräber”) podlegają standardowej procedurze cmentarnej, ustalanej przez władze komunalne. Oznacza to, że każdy grób – jeśli nie zostanie uznany za „wojenny” – może zostać zlikwidowany po upływie okresu spoczynku (Ruhefrist), który w zależności od landu wynosi najczęściej 20 do 30 lat. Taki los spotkał setki grobów polskich ofiar w Badenii i Wirtembergii, których istnienia nikt w Polsce nawet nie był świadomy – bo żaden centralny rejestr nie obejmuje ich lokalizacji, losów, ani statusu prawnego.

 

W wielu przypadkach grób znika bez upamiętnienia, bez dokumentacji, bez przekazania informacji stronie polskiej. Dzieje się tak, gdy lokalny urząd nie uzna pochowanej osoby za ofiarę wojny zgodnie z przepisami Gräbergesetz.

 

Bardzo często - za często,  strona polska  nie jest nawet świadoma istnienia danego grobu, a co za tym idzie, nie ma mechanizmu który by go automatycznie zabezpieczył. W efekcie grób – nawet jeśli zawiera szczątki osoby zmarłej w niewoli, często w nieludzkich warunkach – traci status miejsca pamięci i może zostać zrównany z ziemią, zgodnie z obowiązującym prawem cmentarnym.

 

To sytuacja dramatyczna – nie tylko w wymiarze symbolicznym, ale również praktycznym. Pamięć historyczna zostaje podporządkowana przepisom administracyjnym, a w razie braku jednoznacznego statusu – dominuje rozwiązanie najprostsze: likwidacja. W rezultacie nie dochodzi nawet do szansy na upamiętnienie lub przeniesienie grobu.

 

To pokazuje, że pamięć nie jest w Niemczech automatyczna ani równa – jest selektywna, warunkowana oceną prawną, kategorią ofiary, sposobem śmierci i obecnością aktywnego wnioskodawcy. A decyzje, kto pozostanie w pamięci zbiorowej, a kto zniknie bez śladu, są de facto asymetryczne: zależą głównie od niemieckiej interpretacji prawa, a nie od uniwersalnych kryteriów historycznej sprawiedliwości.

 

Cytaty dokumentujące problem
 

"Grób  nie spełnia kryteriów Gräbergesetz."

"Grób nie przetrwał, bo nie został uznany jako grób ofiary wojny."

"Popełnił samobójstwo, więc nie jest ofiarą wojny"

"Nie jest ofiarą wojny, bo przyjechał do Niemiec dobrowolnie"

 

 

4. Czas odzyskać prawdziwą definicję ofiary wojny

 

Państwo niemieckie – mimo całej retoryki o odpowiedzialności historycznej – zachowuje realną kontrolę nad pamięcią, nawet gdy dotyczy ona ofiar ich własnego reżimu. To Niemcy ustalają:

 

  • czy Polak zmarły w Rzeszy jest wart pamięci,

  • czy jego grób ma przetrwać,

  • czy jego historia trafi do edukacji,

  • nawet czy wolno go upamiętnić tablicą.

 

To sytuacja nie do przyjęcia – i wymagająca natychmiastowej reakcji państwa polskiego, organizacji społecznych i instytucji historycznych.

 

 

5. Co zrobić?

 

Problem w tym, że przespaliśmy najważniejszy czas – czas, kiedy likwidowano najwięcej grobów, kiedy można było jeszcze ocalić ich fizyczną obecność, zanim zarosły trawą zapomnienia lub zostały bezpowrotnie zrównane z ziemią. Przegapiły go nie tylko państwowe instytucje polskie, zajęte innymi priorytetami, ale i lokalne środowiska polonijne, które zbyt często – chcąc żyć spokojnie, nie wychylać się – płynęły z głównym nurtem niemieckiej narracji, unikały tematów trudnych, niewygodnych, niewidocznych.

 

A przecież za tymi grobami kryją się nie abstrakcyjne ofiary, ale ludzie z imieniem i nazwiskiem, z historią, ze śladami obecności zapisanymi w aktach zgonu, w zeszytach parafialnych, czasem tylko w pamięci ostatniego świadka. Polskie kobiety, które zmarły przy porodzie w gospodarstwie, bo nikt nie wezwał lekarza. Dzieci, które nie dożyły nawet roku życia, urodzone w barakach i stodołach, bez nazwiska, bez nadziei. Mężczyźni, którzy pracowali do ostatniego tchu w kamieniołomach, zakładach, lasach. To oni znikają dzisiaj po raz drugi – tym razem z naszej pamięci.

 

To bolesna prawda – dziś nie uratujemy już wielu miejsc, nie odzyskamy tysięcy grobów, które zostały zlikwidowane bez rozgłosu, bez protestu, bez sprzeciwu. Ale możemy – i musimy – zrobić wszystko, co jeszcze możliwe. Brzmi to może twardo, ale moim zadaniem jest teraz: zminimalizować straty.

 

Musimy:

 

  • dochodzić uznania tych grobów za wojenne, nawet jeśli wymaga to długiej i żmudnej procedury administracyjnej;

  • sprzeciwiać się ich likwidacjom, informując, dokumentując, przypominając, że za każdym nagrobkiem stoi konkretna tragedia;

  • negocjować z władzami niemieckimi nowe podejście do interpretacji prawa, bardziej otwarte na cierpienie cywilnych ofiar przymusowej pracy;

  • upamiętnić tych, którzy zginęli, nawet jeśli nie ma już fizycznego śladu grobu – pozostaje imię, dokument, notatka, fotografia. Odkurzyć ich z zapomnienia, z kartotek i mikrofilmów, dać im głos, pozwolić, by wybrzmieli.

 

Bo pamięć to też działanie, a nie tylko wspomnienie. To wybór – czy przyjmujemy milczenie, czy szukamy prawdy. Dziś tysiące polskich ofiar wojny – zwłaszcza kobiet, dzieci i cywilnych robotników przymusowych – giną po raz drugi, tym razem w naszej obojętności, w zaniedbaniu, w pustce, jaka zostaje po niezapisanych biografiach.

 

Ale dopóki ktoś wypowie ich imię, dopóki gdzieś zachowa się zdjęcie, krótki wpis w księdze parafialnej, zachowany numer cmentarnej kwatery – dopóty jeszcze możemy im oddać to, co zostało im odebrane: człowieczeństwo, pamięć, godność.

 

 

Zakończenie

 

„Historię piszą zwycięzcy” – to powiedzenie zna niemal każdy, kto choć odrobinę interesuje się dziejami świata. Oznacza ono, że to strona, która przetrwała konflikt i zyskała wpływ, ma siłę narzucać swoją wersję wydarzeń. Jednak w kontekście II wojny światowej pojawia się jeszcze bardziej niepokojące zjawisko: kiedy to historię ofiar zaczynają pisać ich dawni oprawcy – ci sami, którzy przez lata korzystali z systemu przemocy, czerpali korzyści z niewolniczej pracy, byli beneficjentami okupacyjnego reżimu.

 

Po 1945 roku Niemcy – pokonane, zniszczone, obarczone winą – stopniowo zbudowały narrację, w której uznały swoją odpowiedzialność. Powstały muzea, miejsca pamięci, instytucje zajmujące się edukacją o Holokauście i nazizmie. I choć były to działania potrzebne i ważne, z czasem stały się także narzędziem kontroli pamięci historycznej. To Niemcy – jako organizatorzy przestrzeni, prawa, finansowania – ustalają dziś, które ofiary zasługują na upamiętnienie, a które nie mieszczą się w definicji „ofiar wojny i przemocy”.

 

Poprzez przepisy takie jak Gräbergesetz, Niemcy zyskali prawną możliwość rozstrzygania, czy dany grób ma charakter „grobu wojennego” – a więc powinien zostać zachowany na wieczność – czy też można go potraktować jak każdy inny grób komunalny, podlegający likwidacji po 20–30 latach. To rozstrzyga o pamięci. To rozstrzyga o losie tych, którzy zginęli z dala od domu, często bez nazwiska, bez pogrzebu, bez modlitwy.

 

Jeśli dziś grób dziecka polskiej robotnicy przymusowej, zmarłego w 1945 roku z powodu niedożywienia lub braku opieki, nie zostaje uznany za „wojenny” i znika z ewidencji, to znaczy, że ktoś podjął decyzję: to nie była prawdziwa ofiara. A jeśli podejmują tę decyzję potomkowie sprawców – choćby tylko instytucjonalni – to znaczy, że historię tych ofiar pisze nie ofiara, nie rodzina, nie naród, ale strona, która kiedyś miała władzę nad ich życiem i śmiercią.

 

Dopóki Niemcy mają wyłączność – nie tylko na interpretację przepisów, ale także na praktykę administracyjną, finansowanie i fizyczne zarządzanie przestrzenią cmentarną – nie możemy mówić o prawdziwym pojednaniu. Pojednanie wymaga równości stron, uznania perspektywy drugiego, także tej, która została przez dziesięciolecia marginalizowana. A nade wszystko – pojednanie wymaga prawdy.

 

Bez uznania, że każda śmierć zadana przez system III Rzeszy, niezależnie od tego, czy przez kulę, głód czy ciężką pracę, jest równa w swej tragedii, nie ma mowy o sprawiedliwości historycznej.

 

Nie wystarczą pomniki w Berlinie, jeśli setki grobów w Badenii i Wirtembergii zostały  zlikwidowane. Nie wystarczy deklaracja o pamięci, jeśli w praktyce o tej pamięci decydują nadal ci sami, którzy ją kiedyś tłumili.

Zgłoś uwagę do treści strony

 

Patronat honorowy:

 ©  Ostoja Pamięci

 

autor projektu: Piotr Kentnowski • 2017–2025